11 lutego 2015

KOBO Professional - pojedyncze cienie do powiek


Witajcie :)

Nieczęsto zdarza mi się recenzować produkty do makijażu, ponieważ o ile w miarę poprawnie potrafię go wykonać (a przynajmniej tak mi się wydaje;)), o tyle zupełnie nie potrafię zrobić na tyle dobrych zdjęć mojej twarzy, żeby miło się Wam oglądało :) Poza tym nie mam wprawy w robieniu zdjęć make-upu i kolory zawsze wychodzą mi przekłamane, cera ma zupełnie inny odcień i naprawdę zawsze dużo nerwów mnie to kosztuje ;) Cienie do powiek są jednak na tyle fajnym kosmetykiem, że zupełnie przyjemnie ogląda się je także w formie tradycyjnych zdjęć poglądowych (przynajmniej ja lubię tego typu rzeczy, kiedy chcę się skupić na kolorze jakiegokolwiek kosmetyku:)). Dlatego też przygotowałam dla Was recenzję wraz ze zdjęciami poglądowymi cieni, które niebywale mi się podobają i z których już nie raz korzystałam. Mam nadzieję, że coś wpadnie Wam w oko i spodoba się Wam taka forma ich prezentacji. A mowa o pojedynczych cieniach do powiek KOBO.



Kolekcja najnowszych prasowanych cieni, które miałam przyjemność otrzymać jesienią, składa się z 10 kolorowych egzemplarzy. Każdy pojedynczy odcień zamknięty jest w czarnym, plastikowym pudełeczku z okienkiem, przez które widać kolor kosmetyku. Pudełeczko jest zakręcane i bardzo szczelne. Wydaje się także być dość solidnie wykonane, a do tego prezentuje się bardzo elegancko – wysoki połysk plastiku i prostota wykonania robią swoje :) Na odwrocie pojemniczka znajdziemy także numer i nazwę cienia. Na chwilę obecną są one dla mnie nie do wyczerpania, choć wydaje się, że to zaledwie 2g. Cienie możemy zakupić w dwóch formach - opisanej wyżej, w oddzielnych pudełeczkach (17,99zł) lub jako zapasy do samodzielnego komponowania palety (9,99zł).

Sądzę, że spośród dostępnej kolorystyki cieni każda z Pań może znaleźć coś dla siebie. Osobiście, pomimo tego, że zazwyczaj korzystam z beżów, brązów oraz rzadziej fioletów i zieleni – spróbowałam już kilku intensywniejszych odcieni :) Zgodnie z zapewnieniem Producenta, cienie są bardzo trwałe, a specjalna formuła oil free zapewnia łatwą i dokładną aplikację, bez obciążania powieki. Muszę przyznać, że te odcienie, które miałam już okazję wypróbować sprawdziły się u mnie świetnie - nie zbierały się w załamaniach powieki i spokojnie wytrzymywały cały dzień bez poprawek.


Jeżeli jesteście ciekawe jak prezentują się z bliska poszczególne kolory, zapraszam do obejrzenia poniższych zdjęć poglądowych, które, muszę przyznać, wyszły bardzo ładnie i dobrze odzwierciedlają rzeczywiste odcienie :) Kolory widoczne na dłoni są w dwu wersjach: na sucho (po lewej) oraz na bazie do pigmentów marki KOBO (po prawej).


Pomimo swojej nazwy odcień 136 nie jest dla mnie typowym turkusem. Ma zdecydowanie więcej zielonych niż niebieskich akcentów i choć wpada nieco w niebieskości w świetle dziennym, określiłabym go raczej jako seledyn, który na bazie przybiera postać trawiastej, żywej zieleni. Jest to jeden z niewielu cieni, który na bazie tak wyraźnie zmienia odcień ;) W dotyku jest bardzo gładki i aksamitny, dobrze się rozprowadza. Posiada bardzo delikatną, mieniącą się mgiełkę.

--------------------

Numer 137 to przepiękny, bardzo intensywny odcień niebieskiego. Nie bez przyczyny nazwany został tak „elektryzująco” :) Według mnie najbliżej jest mu do przepięknego błękitu pruskiego. Na mojej powiece znalazł się już podczas jednej z wieczornych imprez i muszę przyznać, że choć moje oczy są niebieskie, nic się nie kłóciło. Wraz z czernią i sztucznymi rzęsami stworzył bardzo ciemny, ale pięknie akcentujący oczy smoky eyes. Pomimo tego, że wydaje się bardzo dobrze napigmentowany, musiałam niestety kilkakrotnie nałożyć cień na powiekę, aby zniwelować prześwity i uzyskać takie nasycenie, jakie jest widoczne „przez okienko” :) Lepiej jest nanosić go bardzo delikatnie, aby nie obsypał się nam pod oczami. O wiele lepiej też nakładało mi się go metodą dociskania, wklepywania (nie wiem jak profesjonalnie nazwać ten ruch) niż tradycyjnie, gdy przesuwamy pędzel po powiece – mniej cienia znajdzie się w ten sposób w niechcianych miejscach. Podobnie do swojego poprzednika posiada delikatne, subtelne drobinki.

 --------------------




Miejska szarość to kolor, który już w swej nazwie przywołuje pewne skojarzenia. W rzeczywistości jest dość ciemnym odcieniem tego koloru, który dobrze sprawdza się w zewnętrznym kąciku oka przy smoky eyes – w taki sposób także go wypróbowałam. Skojarzenia przywołują na myśl coś na kształt szarego, dość smutnego muru w zapomnianej dzielnicy ;) Wzmacniają się, gdy urban gray ląduje na mokrej bazie i wygląda niczym antracyt ;) W macie dostrzec można delikatne, lecz jednak, mieniące się drobinki.


--------------------


Czekoladowe słodkości to dość ciepły odcień brązu, w którym, moim zdaniem, nieco bardziej widoczny jest błyszczący pyłek. Na zdjęciu trochę zbyt mocno wpada w rudość. Sądzę, że u wielu dziewcząt, szczególnie blondynek, kolor ten sprawdziłby się nie tylko na powiece, lecz byłby także idealny do podkreślenia brwi :) Dla mnie ma duży plus za to, że fajnie przyciemnia zewnętrzny kącik oka w dziennym, naturalnym makijażu, gdy nałoży się do nieco delikatniej i potrafi zmienić taki makijaż na wieczorowy, gdy wklepiemy go ciut więcej.

 -------------------- 

Ten kolor może stać się faworytem całej kolekcji – przepiękny odcień fioletu, w którym chyba najbardziej z całej dziesiątki widoczne są mieniące się, różowo-fioletowe drobiny, nadające mu klasy. Odcień o pięknej "żurawinowej" nazwie w rzeczywistości nie przypomina mi koloru tego owocu, jednak mam nadzieję, że zdjęcia choć odrobinę go Wam przybliżą :) Wiele z Was potrafiłoby zapewne wykorzystać go w makijażu dziennym, jednak dla mnie pozostanie on niezwykle eleganckim, kobiecym i pięknie podkreślającym oko odcieniem na wieczorne wyjścia – od poważniejszych bali do luźniejszych imprez ze znajomymi. Żałuję i mogę sobie tylko wyobrazić jak pięknie komponowałby się z brązowymi oczami :)



--------------------

Mistrzynią w określaniu kolorów cieni do powiek zapewne nie jestem, jednak na moje oko numer 141, czyli kasztan, jest tak modnym ostatnio i często przywoływanym odcieniem marsala. Przypomina odcień bardzo ciemnego, brudnego różu, by pod innym kątem dostrzec w nim coś brązowego a nawet ceglastego. Bardzo intrygujący, jednak odpowiednio „dozowany” może sprawdzić się w wielu sytuacjach, gdyż mimo wszystko wydaje się kolorem dość neutralnym. Sądzę jednak, że trzeba uważać przy malowaniu się takimi odcieniami, ponieważ łatwo o efekt „zmęczenia” :) Chestnut posiada bardzo delikatną poświatę.

--------------------

W numerze 142 widzę przede wszystkim ciemną, starą cegłę, w czerwono-różowym odcieniu. Jest idealnym odzwierciedleniem swojej nazwy - rdzawy, brunatny (choć na zdjęciu wyżej wyszedł jednak zbyt "żywo" i czerwono). Jest to jednak odcień dla kobiet odważnych, zdecydowanych i przede wszystkim – potrafiących dobrze go wykorzystać. Jest to bowiem kolor, który w szczególności nie powinien być nałożony niedbale. Musi być dobrze zblendowany i chyba najlepiej połączyć go z czymś jeszcze ciemniejszym, co stworzy dość oryginalny smoky eyes. Muszę przyznać, że zastosowałam go raz i to w makijażu dziennym! Ważne tylko, aby nie nakładać go zbyt dużo, ponieważ makijaż może być zbyt ciężki. W innym przypadku, wbrew pozorom, sprawdzi się także na co dzień :) Całość wzbogacają mieniące się drobinki.

-------------------- 

Rosy brown to odcień wprowadzający do trójki odcieni neutralnych. W tym przypadku mamy do czynienia z bardzo delikatnym beżem, ocieplonym odrobiną różu, z minimalną dozą drobin – prawie niewidocznych. W praktyce jest to odcień, którym dobrze zblendujemy cienie na granicy, lub rozświetlimy łuk brwiowy. Uniwersalny – każda z nas powinna mieć taki w swoich zbiorach.


--------------------

Wśród kolorów neutralnych znajduje się także odcień nieco bardziej żółty, słomkowy, który podobnie jak rosy brown może sprawić się przy podkreśleniu łuku, albo do rozświetlenia wewnętrznego kącika oka. Na mokro (w tym przypadku na mokrej bazie do pigmentów) staje się o wiele wyrazistszy, więc może być wykorzystany także do „większego malowania”. Znajdziemy w nim także bardzo fajne, mieniące się drobiny.


--------------------

Kolor zbliżony do rosy brown, lecz jeszcze jaśniejszy, bez różowej tonacji. Idealny do rozświetlania, rozcierania – używam go bardzo często. Sądzę, że może konkurować z rosy brown w zależności od tego jaką mamy cerę. Ja jestem bladziochem, więc akurat ten odcień dobrze stapia się z kolorem mojej skóry. Sądzę, że w nagłych przypadkach mógłby zastąpić mi nawet puder ;)



I jak podoba się Wam cała dziesiątka? Który kolor przypadł Wam do gustu? :)
Mam nadzieję, że podoba Wam się taka forma prezentacji cieni do powiek :) Jeśli tak, to z pewnością nie będzie to ostatni tego typu post :)


Zapraszam na profil marki KOBO na Facebooku :) 


"Z pazurkiem" też zaprasza! :)
                        

Pozdrawiam,
PODPIS

9 komentarzy:

  1. piękne są :) ja wybrałabym beże i brązy :D ale rzadko używam cieni, więc raczej kupię gotową inną paletkę :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam te cienie i bardzo je lubię :)
    +wkradło Ci się mnóstwo znaczków, takich jak (komputer i telefon, które jak kopiuję dają: :) ) Nie wiem, czy to widzisz, czy tylko ja mam taki problem xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja też to widzę :D na cieie od dawna mam ochotę, ale mam za dużo innych :)

      Usuń
  3. Kurczę, u mnie tego nie widać :( U mojego chłopaka w kompie też jest wszystko ok... Może to kwestia tego, że post przygotowywałam w większości w wordzie? :/ Nie wiem jak to teraz zmienić, bo nawet nie wiem gdzie to jest :p

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam 136 - piękny seledyn ale zbiera się w kacikach , 137, 139 u mnie wygląda jak podbite oko, 141 to taka mieszanka brązu ale ja tam dostrzegam fiolet i 142 ceglasty <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam pigmenty z KOBO i jestem w nich zakochana, widzę że cienie również są warte uwagi :)

    Obserwuje i pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  6. miałam jeden taki cień i nigdy więcej...dla mnie ten cień to był porażka

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam Russet i wielbię go, często gości na mym oku.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam wszystkie które pokazujesz. Powyjmowałam je z oryginalnych opakowań i wsadziłam do palety magnetycznej z Inglota, jest to dużo wygodniejsze :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Udostępnij: